Podróżując po Europie i innych zakątkach Świata jakimś dziwnym sposobem omijaliśmy Mazury szerokim łukiem. I wcale nie dlatego, że wydawały się nam nieatrakcyjne – o nie! Planów było tysiące a jednak ani jeden nie został zrealizowany. W tym roku pandemia pokrzyżowała nam większość planów i może to dobrze, że tak się stało 🙂 bo znalazł się czas i chęci na te nasze Mazury.
Z rezerwacją zwlekaliśmy zbyt długo. Większość domków, w których mieszkać może również pies została dawno temu „zaklepana” i wybór każdego dnia mocno nam się zawężał. Swoją drogą… coraz więcej istnieje miejsc przyjaznych psom. Coś co za granicą jest od dawna normą, nareszcie wkracza ze sporym rozmachem na salony polskiej turystyki. Co prawda do austriackich hoteli, w których głównym gościem jest pies a jego pan jedynie „dodatkiem”, jeszcze nam daleko, ale strasznie miło patrzeć na zmiany jakie obserwować można w Polsce.
Przeszukując internet natrafiłam na wiele poradników i stron poświęconym gromadzeniu miejsc, do których zabierzesz swojego pupila nie martwiąc się, że będzie tęsknił w wakacje. Pies to przecież członek rodziny. Powtórzę się, ale cieszę się, że Polska zaczyna otwierać się na tych małych wakacyjnych podróżników. Dla wszystkich właścicieli czworonogów polecam stronę : https://doginclusive.com . To miejsce z mapą, gdzie każdy znajdzie nocleg.
Po kilkugodzinnych poszukiwaniach wolnego domku natrafiliśmy na siedliska będące częścią kompleksu SPA dr Ireny Eris na Wzgórzach Dylewskich. Nie przepadam za wakacjami w hotelach, ale tym razem siedliska stały się dla nas wymarzoną opcją. Okazało się, że ten hotel szczególnie kochają polskie gwiazdy. Więc instagram jest pełen relacji i zdjęć z tego miejsca. Wcale mnie to nie dziwi bo krajobraz, w którym zbudowano hotel jest uroczy.
W hotelu zapewnione mieliśmy śniadanie… pyszne! A po śniadaniu mogliśmy pospacerować po okolicy, odwiedzając stajnie, korzystając ze SPA, basenów i jacuzzi. W tym celu na terenie hotelu przygotowano specjalne szafki, które otwierały się na tę samą kartę, która służyła nam jako klucz do siedliska. Żeby skorzystać z basenu, nie potrzebowaliśmy absolutnie nic … no może jedynie suchą bieliznę na przebranie. Cała reszta, czyli ręczniki, szlafroki i hotelowe klapki udostępniana była już na miejscu.
Nasze siedlisko zlokalizowane było ok kilometra od hotelu. Było jednym z ponad dwudziestu wybudowanych w podobnym stylu. Umiejscowione wśród traw i lasu dawało poczucie prywatności i spokoju. Wieczorem było słychać jedynie głośny śpiew świerszczy.
Mimo, że siedliska nie żyły tak do końca życiem hotelu to jednak zachowano wszystkie udogodnienia jakie w takowym hotelu można spotkać. W każdej łazience znajdował się pokaźny komplet kosmetyków, szlafroki i ręczniki. Obsługa hotelowa dbała o czystość siedlisk i każdego dnia były one dokładnie sprzątane.
Pies również czuł się jak na wakacjach. Krążył wśród traw okalających siedlisko. Czasem widzieliśmy całą jego postać a czasem jedynie ogon dawał znać gdzie akurat przebywa jego właściciel. Pomimo tego, że dom nie był ogrodzony, pies trzymał się w zasięgu wzroku i tylko czasem znikał na sekundę w pobliskich krzakach – jak się później okazało zamieszkanych przez lisa 🙂
Pobyt w Siedlisku upłynął nam na słuchaniu odgłosów natury, lenistwie, grach planszowych i spacerach.
… ale również na słodkim spanku.Odwiedziliśmy też Ostródę i popływaliśmy po jeziorze rowerami.
Na koniec sprawiliśmy sobie wycieczkę do Grunwaldu. Nie mogliśmy tego ominąć bo jednak 1410 rok to chyba jedna z tych nielicznych dat, które pamięta każdy. A o dziwo na miejscu … szczere pole 🙂
Poza małym muzeum w centrum pola nie ma tam na chwilę obecną nic ciekawego. Prawdopodobnie główną atrakcją jest rekonstrukcja bitwy, ale poza tym czasem, gdy Grunwald chce się odwiedzić z dziećmi strasznie brakuje magii tego miejsca. Wydawać by się mogło, że czasy krzyżackie i baśniowe wręcz opowieści o bohaterskich walkach tamtych czasów mogłyby być świetną podstawą do stworzenia tu czegoś naprawdę wspaniałego to na polu napotkaliśmy jedynie kilka kamieni na pamiątkę różnych delegacji. Ku pocieszeniu nowe muzeum zaczyna powstawać więc być może za kilka lat odwiedzimy to miejsce ponownie 🙂 Aaaa… niewątpliwym plusem tego miejsca był fakt :), że można było to miejsce odwiedzić z psem 🙂
Spacer ok godzinny po okolicznym polu w słońcu to chyba nie jest to za czym przepadam 🙂 dobrze, że po środku stoi muzeum 🙂 , które z zegarkiem w ręku przechodzi się w 10 minut.
Ostatni zachód słońca i ostatnia kolacja sprawiła, że jednak trochę smutno było się pakować i wracać do domu. Siedlisko 502, w którym mieszkaliśmy jest urocze. Z pewnością tu przyjedziemy jeszcze raz.