SZWAJCARIA, SEVELEN SIERPIEŃ 2019

Szwajcaria… po raz kolejny Szwajcaria.

Tym razem zaglądnęliśmy w te miejsca, gdzie nie było nas jeszcze, ale również w te stare kąty, które znamy już jak własną kieszeń. Za każdym razem odkrywamy coś nowego. Czasem te odkrycia są na wielki plus – jak na przykład widoki a czasem na olbrzymi minus. Jednym z takich wielkich minusów jak dla mnie to fakt, że małe miasteczka po godzinie 19:00 zamierają. Nawet w środku lata nie dzieje się tu nic. Myślałam, że to przypadłość raczej północnej części Europy, spowodowana oczywiście klimatem i wieczornym chłodem, ale Szwajcaria latem jest przecież ciepła… podczas naszych wakacji była wręcz upalna a mimo to na ulicy ludzi brak. Baa… ludzi. Młodych było brak! Gdzie oni wszyscy się podziali? Gdzie dzieciaki, których u nas latem wszędzie jest pełno?  Do Lichtensteinu chodziliśmy pieszo bo nie było daleko, kusił nas tam darmowy internet. Co prawda Szwajcaria jest członkiem strefy Schengen, ale niestety nie wszystkie umowy gospodarcze tam obowiązują i w rezultacie turysta z Polski musi liczyć się ze sporymi wydatkami za połączenia  telefoniczne i internet. Jezioro Walensee odwiedziliśmy po południu. Mieliśmy nadzieję na kąpiel, ale dzieci uznały, że temperatura takiego górskiego jeziorka nawet w obliczu żaru lejącego się z nieba jest nie do zaakceptowania więc pozostał nam spacer po okolicy 🙂 Tubylcy byli bardziej zahartowani i amatorów kąpieli na prawdę nie brakowało. Jezioro ma 15 km długości i jest tak pięknie położone, że zrobienie zdjęć zrekompensowało nam wszystko. Planowaliśmy wjechać kolejką na Flumserberg, ale tutaj też musieliśmy poczekać do kolejnego dnia. Okazało się, że gondola na szczyt kursuje tylko do godziny 17:30 więc plan podboju góry trzeba było przełożyć.


Do zmroku mieliśmy jeszcze trochę czasu więc pojechaliśmy na stare kąty do Zamku Werdenberg. To miejsce za każdym razem przenosi człowieka w przeszłość. Każda uliczka, okiennica, kamienica zdaje się nie pasować do dzisiejszych czasów. Przechodząc przez bramę wejściową ma się wrażenie cofnięcia w czasie. Do dnia dzisiejszego w tym miejscu mieszkają ludzie. Z dumą pielęgnują „starość” tego miejsca. Magicznie…

Przewrotna pogoda w górach pozwoliła nam poobserwować przelewające się przez wzgórza chmury.

Ranek upłynął nam na podziwianiu zmieniającej się pogody. Chmury śmigały po niebie i odkrywały co jakiś czas trochę niebieskiego nieba, ale niestety tego dnia nie udało się zobaczyć słońca w pełni. Spacer przed snem po Liechtensteinie dobrze nam zrobił. Oczywiście po 19:00 o kupieniu czegokolwiek nie było mowy. I takim oto sposobem pozostało nam się jedynie oblizać na smak szwajcarskiej czekolady, która wabiła z olbrzymiej witryny sklepu Läderach. To najlepszy smak czekolady jakie zna moje podniebienie i najdroższy jakie zna mój portfel, ale za każdym razem warto… choć maleńki kawałek! Przykładowo za 100g ( taką zwykłą tabliczkę czekolady ) trzeba zapłacić ok 7,5 franka szwajcarskiego, czyli ok 30 zł.

Jest moc! Prawdziwym zaskoczeniem dla mnie była wizyta w Sankt Gallen. Tak pustego miasta w godzinach popołudniowych latem nie widziałam nigdy przenigdy. Jedyny otwarty sklep to Starbucks. Z braku innych możliwości weszliśmy do środka a tam czekała na nas miła niespodzianka. Pani zza lady miło zapytała „na co macie ochotę” – po polsku! Okazało się, że to Polka 🙂 Olga. Trochę poopowiadała nam o miejscowych, o tym jak całe życie gromadzą i oszczędzają pieniądze pracując ile się da a potem przypłacają to depresjami i chorobami wszelakimi by na koniec nie wydać ani grosza na uciechy świata bo już jest na to za późno. O Szwajcarach chodzą również takie opinie, że opodatkowali już wszystko co się dało opodatkować. Niektórzy śmieją się nawet, że wdech powietrza kosztuje 1 franka a wydech kolejnego 1 franka … i coś w tym chyba jest 🙂
Niewątpliwie najcenniejszym obiektem w Sankt Gallen jest biblioteka opactwa, oczywiście zamknięta już od godziny 17:00 więc jej zwiedzanie trzeba zaplanować sobie na wcześniejszą porę bo naprawdę warto ją odwiedzić. Spacer w filcowych kapciach i zapach starodruków umieszczonych na ciemnobrązowych , drewnianych regałach to jest to! W 1983 r. Opactwo św. Galla, klasztor św. Jana w Müstair i Stare Miasto w Bernie były pierwszymi obiektami dziedzictwa kulturowego w Szwajcarii, które zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Biblioteka jest jedną z najstarszych w Europie.  Zwiedzanie nie jej nie zajmuje dużo czasu, ale te dziesięć minut w towarzystwie starych ksiąg jest niezwykłe. Wracając do tego, że w Sankt Gallen popołudniami wszystko jest zamknięte to nie mogę nie wspomnieć o tym, że mieliśmy nawet problem ze znalezieniem czynnej toalety! Ta przy opactwie zamknięta była na cztery spusty a jedna, jedyna czynna mieściła się przy centrum.  Górze Flumserberg nie odpuściliśmy. Po nieudanej pierwszej próbie wjazdu na szczyt postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Tym razem wszystko poszło gładziutko. Bileciki się kupiły, kolejki zero, turystów niewielu. No! Takie zwiedzanie to ja rozumiem 🙂 aaa i jeszcze strudel jabłkowy na szczycie zjedzony ( choć podczas zimy smakuje o niebo lepiej , zadowolił moje kubki smakowe 🙂

Przed zachodem słońca pojechaliśmy do Burg Gutenberg

Największą atrakcją tego wyjazdu był wjazd na Pilatus. Istnieją trzy możliwości dotarcia na szczyt. Pierwszy to tradycyjna wspinaczka górska, drugi to wjazd gondolką od strony Lucerny i trzeci to wjazd kolejką wagonikową z Alpnachstad.

Bardzo chcieliśmy wjechać wagonikiem ze względu na jej historię. Niestety samochód zostawiliśmy na parkingu w Kriens i z powodu braku czasu nie udało się nam zjechać wagonem. Pokonaliśmy drogę od Kriens do Fräkmüntegg gondolką a potem przesiedliśmy się w panoramiczną kabinę i poszybowaliśmy na szczyt Pilatusa. Na budowę tej kabiny wydano 18 milionów franków szwajcarskich  z Fräkmüntegg na Pilatus Kulm „frunie się” zaledwie 5 minut! Centralnym punktem są dwie nowoczesne kabiny, które dają pasażerom wrażenie latania. Wynika to z przestronnego wnętrza, kokpitu i dużych okien. Prace budowlane trwały rok i zostały zakończone w kwietniu 2015 roku. Panoramiczne okna kabiny zapewniają niezrównany widok na góry. Wjazd jest stosunkowo „młody” w porównaniu z wjazdem wagonowym. Historia powstania trasy kolejowej od strony Aplnachstad sięga XIX wieku, kiedy to  inżynier Eduard Locher zaproponował budowę linii kolejowej na górze Pilatus. Wielu myślało, że postradał zmysły. Jednak w 1889 r. otwarto linię kolejową o długości 4618 metrów z Alpnachstad do Pilatus Kulm. Biorąc pod uwagę 48% nachylenie , jest to najbardziej stroma kolej zębata na świecie! Od momentu otwarcia do dziś nie uległo to zmianie. Aby sprowadzić pociąg do przodu z tak stromym nachyleniem, potrzeba sprytnie opracowanej technologii. Pomysłowa konstrukcja z dwoma poziomo obracającymi się zębatkami umożliwiła to. To arcydzieło zostało wystawione na Światowych Targach 1889 w Paryżu. Podczas wjazdu na szczyt mija się bajkowe widoki gór. Fräkigaudi na Fräkmüntegg to tor saneczkowy. Liczy sobie 1350 metrów długości i jest najdłuższym letnim torem saneczkowym w Szwajcarii. Żeby do niego dotrzeć trzeba podejść pieszo utwardzoną drogą a potem grzecznie ustawić się w kolejkę. Nie ma co liczyć, że będzie krótka. My musieliśmy czekać ok 45 minut. Dla dzieci wielka frajda! My też dobrze się bawiliśmy 🙂  

 

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s