Wakacje 2017 rozpoczęły się dość marnie. Kapryśna pogoda nie rozpieszczała. Pochmurne niebo, deszcz a słońca jak na lekarstwo. W takich okolicznościach aż miło było pomyśleć, że lada chwila pakujemy się i lecimy nacieszyć się wakacjami w dużo cieplejszych regionach Europy. Wybór padł na południowe krańce Hiszpanii. Polecieliśmy do Marbelli w okolice Malagi.
Mieliśmy dotrzeć do lotniska w Maladze, ale po drobnej kosmetyce trajektorji lotu wylądowaliśmy w Sevilli. Wynajęliśmy samochód i dwie godziny później raczyliśmy się kolacją w hotelu Blue Bay Banus w Marbelli.
Pierwszy dzień upłynął nam na zwiedzaniu okolicy. Marbella to znany kurort na wybrzeżu Costa del Sol odwiedzany przez znane osobistości z całego świata. Przy odrobinie szczęścia na ulicy można spotkać Antonio Banderasa czy Julio Iglesiasa. Marbella to takie miejsce, które przyciąga bogaczy chcących zabawić się w najdroższych klubach a przy okazji prezentujących swoje bogactwo. Ulice są wypełnione drogimi autami, w marinie cumują najdroższe jachty a główna ulica z daleka błyszczy nazwami drogich marek znanych projektantów jak np. Prada, Gucci czy Versace.
Tuż przy marinie trafiliśmy do bardzo dobrej włoskiej restauracji. Nie zamówienie pizzy byłoby prawdziwym grzechem. Racząc podniebienie śródziemnomorskimi smakami planowaliśmy wycieczkę na kolejny dzień. Wypożyczenie samochodu zawsze daje więcej możliwości. Niedaleko Malagi znajduje się mała miejscowość o nazwie Nerja. Mieści się tam olbrzymia jaskinia, gdzie odkryto malowidła naścienne będące świadectwem życia ludzi ok 25 tysięcy lat przed naszą erą. W jej wnętrzu można podziwiać jeden z największych o ile nie największy stalagmit na świecie. Mierzy on około 60 metrów i jest to z pewnością wielkość, przy której człowiek zdaje się być jedynie okruchem.
Z pewnością warto wykupić bilet do jaskiń przez internet. Codziennie nie brakuje chętnych do zwiedzania i w okolicach południa może być już krucho z możliwością wstępu. Na stronie Cueva de Nerja można poczytać sobie o historii tego miejsca i kupić dzień wcześniej bilet.
Z jaskiń już tylko „rzut kamieniem” na Balcon de Europa. Nie przeoczyliśmy. Wiało baaaardzo, ale dzięki temu nie czuliśmy żaru jaki lał się z nieba od samego ranka 🙂
Poznawanie nowych miejsc stało się naszym dobrem rodzinnym 🙂 Równowaga pomiędzy zwiedzaniem a plażowaniem pomaga z jednej strony zaspokoić ciekawość a z drugiej nacieszyć się ciepłem letniego słońca, którego podczas ostatnich wakacji brakowało w Polsce.
Dzieci zdaje się już przywykły do zwiedzania bo z chęcią pytają gdzie pojedziemy.
Na trasie zwiedzania pojawił się Monumento Colomares pomnik upamiętniający Kolumba. Coś w sam raz dla dzieci. Pomnik przypominał zamek, ale wcale nim nie był 🙂 dzieciakom przypadł bardzo do gustu. Tuż przy wejściu otrzymały listę obowiązkowych punktów do zwiedzenia. Musiały je odszukać w terenie więc zajęcie gwarantowało 100% zaangażowanie. Zwiedzanie było błyskawiczne.
Niedaleko mieściła się piękna motylarnia. Ogród po brzegi wypełniony był zielenią a pomiędzy nią latały różnobarwne motyle. Duże, małe … szare, kolorowe… Latały wszędzie a za nimi cała banda dzieciaków. Tutaj również zadbano o brak nudy i tuż po wejściu dzieci dostały ołówki z kartą, na której wydrukowano motyle jakie można spotkać w motylarni. Zadaniem dzieci było odszukać po jednym z każdego rodzaju.
Udało się nam wygospodarować jeden wieczór na spacer brzegiem morza. Tu trochę mnie zdziwił brak ludzi… wręcz pustki. Zdaje się, że spacery wieczorne po piasku nie są tu dużą atrakcją i większym zainteresowaniem cieszą się kluby nocne zlokalizowane wzdłuż deptaku. Dzięki temu udało nam się znaleźć spory zbiór muszelek 🙂
Położenie naszego hotelu doskonale wpisywało się w kalendarz naszego zwiedzania. Wykorzystaliśmy to przy planowaniu wycieczek. I tak kolejnego dnia ruszyliśmy na podbój Gibraltaru. Na to terytorium Wielkiej Brytanii można było dostać się przekraczając granicę zlokalizowaną dokładnie przy pasie startowym. Przy starcie i lądowaniu samolotów granica zostaje zamknięta a ruch graniczny zamiera. Niestety nie mogliśmy tego zaobserwować na własnej skórze. Podczas naszego przejazdu przez pas startowy wszystko odbywało się płynnie. Jak się później okazało mieliśmy wyjątkowe szczęście bo podczas zamknięcia granicy tworzą się gigantyczne korki i można w nich spędzić nawet kilka godzin.
Wielu turystów, prawdopodobnie prze te korki, decyduje się na pozostawienie auta po hiszpańskiej stronie i na przejście przez pas startowy piechotą. Zdaje się, że nasze wakacyjne lenistwo tym razem było naszym sprzymierzeńcem. Nie dość, że pas przejechaliśmy w kilka minut, to jeszcze udało się nam zaparkować samochód tuż przy kolejce na szczyt. Wszystkie przewodniki zgodnie podają, że do wagonika prowadzi kolejna, również bardzo długa kolejka 🙂 więc nasze zdziwienie było przeogromne gdy okazało się, że przed nami jest jedynie kilka osób.
Pierwszy szok czekał na nas tuż po wjeździe na górę. Czołowej szyby wagonika nie było co szybko wykorzystały grasujące na szczycie Makaki. Nie są to sympatyczne zwierzątka. Zanim wagonik się zatrzymał, małpy zdążyły ukraść jednej z turystek telefon, który jedynie dzięki szybkiej ocenie sytuacji i refleksowi udało się jej odzyskać. Okazało się, że cała góra i tarasy widokowe są opanowane przez małpy. Nie dajcie się zwieść miłym futrzakom. Agresywnie opróżniają każdy plecak jeśli tylko coś je zainteresuje. Wplątują małe paluszki we włosy a potem ciągną ze wszystkich sił świetnie się przy tym bawiąc. Byliśmy świadkiem jak jedna „słodka” małpka w rozbrajający sposób ściągała turystce kolczyki z uszu i byłoby to nawet zabawne gdyby nie strach i ból jaki przy tym sprawiała właścicielce kolczyka.
Po kilku takich scenkach – małpiszony omijaliśmy szerokim łukiem.
Ostatnią wycieczkę zorganizowaliśmy do Fuengiroli, gdzie mieści się Bioparc. Każdy centymetr tego parku został dokładnie przemyślamy i zaprojektowany tak, żeby pomieścić zwierzaki otaczając je w sposób bardzo przytulny zielenią. Bardzo przyjemne zwiedzanie ZOO połączono z możliwością zaobserwowania zwierząt na terenie ich wybiegu. W tym celu kilka razy na dzień zwiedzający mogą przejść przez wnętrze baobabu do naturalnego środowiska lemurów. Zwierzaki były na wyciągnięcie dłoni.
Fuengirola pożegnała nas bezchmurnym niebem i upalnym dniem. Po spacerze jej ulicami wszyscy marzyliśmy o basenie.
Kolejny dzień upłynął nam na chłodzeniu ciała i lenistwie w hotelu. Tydzień jak zwykle minął nie wiadomo kiedy.