Rok temu w czasie wakacyjnym dzieci rozpoczęły zbieranie pieniędzy na wyjazd ich marzeń. Paryski Disneyland nabrał realnych kształtów.
Gdy przyszedł już wyczekany dzień wyjazdu i wszystko dopięte było na ostatni guzik – ruszyliśmy w drogę. Podróżowaliśmy co prawda ciut dłuższą trasą bo przez Kopenhagę, ale nic tak naprawdę się nie liczyło, gdy w głowie szalały księżniczki, Donald, Mickey Mouse, Kubuś Puchatek i inni. W Polsce zostawiliśmy chmury a Francuskie niebo przyjemnie wypełniał błękit.
W Paryżu wylądowaliśmy wieczorem. Przebiliśmy się przez ruchome korytarze lotniska Charles de Gaulle
i wsiedliśmy do prawie pustego pociągu TGV.
Po około piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Za te kilkanaście minut przyszło nam zapłacić kilkaset złotych , ale co tam – zaszaleliśmy. Dzięki temu zyskaliśmy kilka godzin w Disneylandzie. Wysiedliśmy tuż przy wejściu do disneylandu. Przeszliśmy przez ulicę, gdzie czekał już na nas autobus, kursujący co 15 minut rozwoził turystów do Disneyowskich hoteli.
Zamieszkaliśmy w jednym z najbliższych hoteli w Hotelu New Port Bay co było strzałem w dziesiątkę.
Na przywitanie wręczono nam mapę obu parków. Dzieci dostały w prezencie bon na darmowy katalog autografów, gdzie później zbierały podpisy od ulubionych bohaterów disneyowskich. Książeczka – niby zwykła , w sklepie kosztowała 19 euro co nas rzeczywiście zaskoczyło. Radości dzieci nie da się opisać. Od momentu wejścia do hotelu „świrowały” na wysokich obrotach. Nie tracąc czasu poszliśmy do parków.
Idąc pieszo z hotelu z łatwością trafiliśmy do głównej bramy w ciągu dziesięciu minut. Prześwietlono nasze plecaki i chwilę później byliśmy w Disney Village, gdzie zgromadzono różne restauracje, bary i sklepy z pamiątkami. Przy ładnej pogodzie można skorzystać z podróży balonem.
Późna pora okazała się naszym sprzymierzeńcem. Większość osób wymęczona całodziennymi atrakcjami udawała się w kierunku wyjścia. My dzięki temu skorzystaliśmy z okazji i odwiedziliśmy Piotrusia Pana.
Przejazd tunelem trwał zaledwie chwilę, ale przyszło nam na niego poczekać jakieś dwadzieścia minut. Dopiero kolejnego dnia przekonaliśmy się, że taki czas oczekiwania jest czystą przyjemnością w porównaniu do kolejki przed domem Mickey Mouse , która zabrała nam trzy razy więcej czasu. Zaliczyliśmy też nocne wejście na drzewo Robinsonów oraz przejście jaskiniami.
Najciekawsza atrakcja była jednak jeszcze przed nami. Każdej pogodnej nocy o 23:00 na pałacu odbywa się projekcja filmu z udziałem bohaterów Disneya. Spektakl przyciąga całą rzeszę widzów i warto tu być przynajmniej na pół godziny przed rozpoczęciem, żeby zająć odpowiednie miejsca.
Noc była bardzo ciepła. Siedzenie na chodnikowych płytach zupełnie nie przeszkadzało w zachwycaniu się pokazami sztucznych ogni. Dzieci z otwartymi ustami obserwowały każdy zmieniający się szczegół. Każdy kto przyjechał do Disneylandu – choć na jeden dzień – powinien zobaczyć ten piękny pokaz na własne oczy. Rzeczywiście warto go nie przegapić.
Drugi dzień rozpoczął się dość dużym zmęczeniem. Wrażenia dnia poprzedniego sprawiły, że spaliśmy krótko a już o 8:00 jedliśmy śniadanie, żeby przy głównej bramie zjawić się chwilę po otwarciu parków. Ogromnym udogodnieniem dla wszystkich mieszkających w hotelach Disneya jest to, że mogą wejść na teren parków już o godzinie 8:00, podczas gdy reszta odwiedzających czeka w kolejce przed parkiem i jest wpuszczona dopiero o godzinie 10:00. Wydaje się, że nie jest to nic specjalnego , jednak po pierwszym dniu w parku, widząc, że do najciekawszych atrakcji czeka się w kolejce nawet 90 minut wcześniejsze wejście pozwala ustawić się przy atrakcji jeszcze przed tłumami.
Crush’s Coaster zdecydowanie nie był dla mnie. Przejazd w skorupie żółwia w połowie odbywał się w totalnej ciemności a w tym czasie pojazdem miotało na wszystkie strony. Starsi z pewnością wychodzili zadowoleni jednak dzieci były lekko zaskoczone.
Wejścia do części parku z Toy Story pilnie strzeże Buzz.
Najlepszą atrakcją dla dzieci był przejazd wśród trójwymiarowych ekranów w Ratatouille. Strzał w dziesiątkę! Zarówno dzieci jak i dorośli mogą tu poczuć się jak uczestnicy bajki. Trasa wiedzie przez kuchnię, w której mysie przysmaki rzeczywiście pachną, mop do podłogi chlapie a gorący żar z piekarnika można poczuć na własnej skórze. Rewelacyjna atrakcja. Trzeba jednak przewidzieć, że kolejka oczekujących jest ogromną. My czekaliśmy jedyne 40 minutek.
W studiu Tram Tour od zaplecza pokazano nam jak przygotowywane są efekty trzęsienia ziemi, powódź lub też pożar. Na końcu trasy prezentowane jest zniszczone miasto i kolekcja samochodów wykorzystanych w znanych produkcjach disneyowskich.
Art of Disney Animation – miejsce gdzie dzieci mogą dowiedzieć się jak powstają rysunki do bajek i skąd czerpane są pomysły. Prowadzący co prawda opowiada po francusku , ale można skorzystać z anglojęzycznej wersji w słuchawkach.
W holu głównym dzieci krok po kroku uczą się rysować z instruktorem.
Cały park nafaszerowany jest atrakcjami dla dzieci. Żadna nawet najmniejsza figurka nie ucieknie ich uwadze. Wszystkiego musieliśmy dotknąć, sprawdzić jak działa i oglądnąć z każdej strony.
W Armagedonie efekty specjalne powalają na kolana. Widzowie są członkami załogi międzynarodowej stacji kosmicznej. Podczas misji zostają zaatakowani przez asteroidę. Dzieci rzeczywiście są przerażone. Podłoga opada, przekrzywia się, ściany drżą od uderzeń, kapsuła rozszczelnia się a do wnętrza wpada olbrzymi jęzor ognia i pary. Wrażenia niesamowite.
Na samym końcu parku znajduje się arena do pokazów kaskaderskich. Każdy numer zaraz po prezentacji jest wyjaśniany i pokazany jak został przygotowany. Od tej chwili dzieci już wiedzą jak tworzy się filmy akcji, jak powstaje miasto – atrapa a nawet to, że podpalony w filmie człowiek jest bezpieczny przez kilku warstwowy kombinezon. Sympatyczne rodzinne przedstawienie wypełniło arenę po brzegi.
Sklepy z pamiątkami wypchane były po brzegi różnymi gadżetami. Każdy sklep miał oryginalny wystrój, każdy utrzymany w innym klimacie. Przy atrakcjach pirackich sklepy obfitowały w pistolety, kapelusze i różne przedmioty z nadrukami morskimi. Gdy krajobraz zmieniał się na dziki zachód w sklepach królowała Pocahontas. W rejonie zamku księżniczek wieszaki sklepowe wypełnione były barwnymi strojami i pantofelkami. Każdy detal dopracowany z wielką starannością.
Kolejny dzień przyniósł idealnie czyste niebo i piękną pogodę. I o ile w poprzednich dniach zwiedzających było mniej. Tak dzisiaj Disneyland odwiedziły tłumy.
Dzisiaj przydała się ogromnie możliwość wcześniejszego wejścia do parku. Od razu poszliśmy do części Discoveryland , gdzie praktycznie z marszu weszliśmy do Buzz Lightyear Laser Blast. Świetna zabawa dla młodszych dzieci. Proste zasady, strzelanie laserem do celu i niewymagający przejazd podobał się wszystkim.
Prawdziwą atrakcją okazała się Autopia. Dzieci sprawdzały się w roli kierowcy o wielkim poziomie adrenaliny.
Tuż obok był Nautilus. W łodzi podwodnej można było odpocząć na chwilę od wrażeń.
W kinie oglądnęliśmy kawałek Ant-Mana oczywiście z dodatkowymi efektami.
Wracając odwiedziliśmy smoka w podziemiach zamku odhaczając tym samym na mapie kolejną poruszającą się figurę. Tutaj kolejki nie było wcale. Króciutkie przejście jaskinią i już byliśmy po drugiej stronie zamku Pięknej i Bestii.
U Królewny Śnieżki i krasnali dopadł nas dłuższy postój. Znów kolejka, znów czekanie. W międzyczasie mimowolnie słuchało się ludzi innych narodowości. A dzieci mogły szkolić swoje umiejętności językowe. Podczas naszego pobytu najwięcej oczywiście słyszeliśmy języka francuskiego, prócz niego prym wiódł angielski a trzecie miejsce zajmował hiszpański. Polaków było jak na lekarstwo. Udało się nam spotkać raptem kilka rodzin.
Przejazd u Śpiącej Królewny podobny był do tego u Piotrusia Pana. Wsiadało się w wagoniki , które przewoziły odwiedzających po baśniowej krainie – dość mrocznej. W części Fantasyland znajduje się zupełnie inna atrakcja -przejście labiryntem Alicji z Krainy Czarów. I zgubienie w nim na pierwszy rzut oka jest niemożliwe – nam jednak udało się lekko zakręcić drogę. Dzieci miały czas na pobieganie wśród zieleni z misją dojścia do kamiennego zamku, z którego roztaczał się widok na okoliczną część parku.
Tuż za zakrętem widać było już złowrogie znaki piratów z Karaibów. Statek, jaskinie i przejazd podziemnym tunelem podziwialiśmy z zapartym tchem.
Domu Mickey Mouse nie mogliśmy ominąć. Po godzinnym oczekiwaniu nareszcie dotarliśmy do pokoju myszki, która obdzieliła nasze dzieci uściskami i autografami. Czekanie w tak długiej kolejce umilał film z myszką w roli głównej wyświetlany w sali kinowej. Atrakcja raczej przeciętna, ale dla dzieci wydawała się rzeczywiście ważna. Tym bardziej, że Myszka zostawiła w albumie swój autograf. Drugi raz nie stanęłabym w tej okropnie długiej kolejce.
Tuż za domem Myszki, była stacja kolejki Disneya. Pociąg wtoczył się na swój tor, rozsiedliśmy się wygodnie, zagwizdał ogłaszając wszystkim odjazd i już chwilę później byliśmy po drugiej stronie Disneylandu.
O godzinie 17:30 przez samo serce Disneylandu przemaszerowała kolorowa parada księżniczek i innych postaci. Z każdego głośnika rozbrzmiewała piosenka ” Magic everywhere” Wszyscy obecni w parku zgromadzili się przy głównej alei, restauracje i sklepy na ten czas zupełnie się wyludniły. Cała magia skupiała się dokoła korowodu.
Następnego dnia, z samiutkiego rana ustawiliśmy się w kolejce aby zaanonsować się na spotkanie z disneyowską księżniczką. W tym czasie wrota dla zwiedzających z poza hoteli Disneya były jeszcze zamknięte i dzięki temu bez kolejki mogliśmy przejechać kolejką i popływać stateczkami.
Labirynt Alicji kusił dzieci za każdym razem kiedy przechodziliśmy obok. Nie sposób było go ominąć więc zajrzeliśmy do środka jeszcze raz.
W domu Pinocchio wydawało się być pusto więc do niego zaglądnęliśmy. Dobrze, że to zrobiliśmy teraz bo już kolejnego dnia na wejście czekało się 70 minut.
Po przeciwnej stronie Alladyn wybudował swoje królestwo. Wewnątrz zgromadzono figurki z jego podróży. Latający dywan, węże i Dżin to wszystko było na wyciągnięcie ręki.
W części Frontierland klimat zmienił się w dziki zachód. Wigwamy Pocahontas i Merida Waleczna znalazły tu miejsce dla siebie.
Po lewej stronie na wzgórzu wznosił się groźnie wyglądający straszny dwór. Kościotrupy, umarlaki i trumny wypełniały ciemne i ponure wnętrza. Tuż przy wejściu wszystkich zgromadzonych zaproszono do sali. Drzwi z hukiem się zamknęły a podłoga zaczęła osuwać się w dół. Zrobiło się przeraźliwie ciemno i dzieci się wystraszyły. Po chwili usiedliśmy w wagonikach, które przewiozły nas po piwnicach dworu. Mrocznie i ciemno. Dla dzieci strasznie.
Tuż przed dworem Phantom Manor kursował prom dokoła skały, na którą sprytnie zainstalowano szybką kolejkę. Żeby się na nią dostać skorzystaliśmy z Fast Passa, czyli biletu będącego rezerwacją wejścia poza kolejką o dokładnie sprecyzowanej godzinie. Szczęście, że to zrobiliśmy bo już w okolicach południa kolejka wylewała się na ulicę a elektroniczna tablica wskazywała 90 minutowy czas oczekiwania na wejście do wagonika. Fast Pass zarezerwowany mieliśmy dopiero na wieczór, więc ruszyliśmy w stronę The Chaparral Theater , gdzie oglądnęliśmy musical Frozen.
Po drodze spotkaliśmy Meridę Waleczną.
I znów znaleźliśmy się w baśni Króla Lwa gdzie Rafiki – mandryl w sędziwym wieku, wraz z ochroną przemierzał swój rewir.
Niedaleko, tuż za drzewami ukryli się Chip i Dale. Dzieci od razu ich zobaczyły. Konieczne były uściski i autografy.
Na przedstawienie Frozen z czystym sumieniem polecam zajrzeć. Show zaczyna się niepozornie, ale już po chwili w powietrzu szybują ogromne plażowe piłki, dzieci śpiewają znaną piosenkę z karaoke a sam koniec zwieńczony jest miłym opadem śniegu, który dał nam ciut chłodu bo na zewnątrz słońce prażyło dając temperaturę mocno ponad trzydziestostopniową. Nie odstraszało to jednak nikogo. Disneyland pękał w szwach. Morze ludzi zalało wszystkie uliczki, restauracyjki i bary.
Nareszcie dotarliśmy do Zamku Księżniczek. Przyjęła nas Aurora. Zamieniła z dziećmi kilka zdań, złożyła pamiątkowy podpis w albumie i zrobiła z nami pamiątkowe zdjęcie. Wszystkie księżniczki znają angielski więc dzieci spokojnie mogły zrozumieć o co pyta i odpowiedzieć na proste pytania.
Radośni wracaliśmy na dziki zachód, gdzie czekało na nas zwieńczenie dnia i przejazd szybką kolejką na skale obok strasznego dworu. Dzieci wypatrzyły Daisy, która wyściskała Olgę bardzo serdecznie mimo tego, że skończyła swój dyżur i powinna już iść przygotować się do parady, która każdego dnia przejeżdża przez Disneyland.
Kolejka górska dzieci trochę przestraszyła. Wszystko wyglądało tu jak w starej, opuszczonej kopalni. Kolejka przy podjeździe pod górę mocno hałasowała, ale zjazd był rzeczywiście rewelacyjny. Warto tu zajrzeć! I warto skorzystać z Fast Passa!
W podsumowaniu wyjazdu mogę jedynie napisać, że Disneyland rzeczywiście jest spełnieniem dziecięcych marzeń. Czy może podobać się dorosłym to już kwestia indywidualna. Większość atrakcji jest przygotowana dla dzieci powyżej wczesnoszkolnych, ale zdecydowanie – według mnie – nie jest to miejsce dla rocznych maluszków. Powierzchnia całego Disneylandu zajmuje ok 20 kilometrów kwadratowych. Przejście wszystkiego zajmuje ok 3 dni z dziećmi. Jeśli więc ktoś planuje wypad jednodniowy – niech się nie łudzi, że nasyci oczy i zaspokoi ciekawość. Bardzo miłe miejsce. Wyjazd godny polecenia. Zdaje się, że jeszcze tu wrócimy!
Przydatne informacje
- Rezerwacji do Disneylandu można dokonać bezpośrednio przez stronę parku : Disneyland lub można skorzystać z polskich pośredników, korzystając tym samym z możliwości zapłacenia za wyjazd w ratach. My korzystaliśmy z biura Sun Kiss Travel
- Warto zamieszkać w jednym z hoteli Disneya i dzięki temu móc wcześniej wchodzić do parków.
- Z lotniska Charles de Gaulle do Disneylandu można dojechać na kilka sposobów. My wybraliśmy szybką kolej TGV. Bilety na najszybszy pociąg można kupić na stronie SNCF
- Warto wykupić Disney PhotoPass , żeby na nim gromadzić zdjęcia bez czekania na wywołanie. Inwestycja zwraca się bardzo szybko pod warunkiem, że odwiedza się punkty w których robione są zdjęcia podczas zabawy. Punkty te są zaznaczone na mapie parków.
- Jedzenie na terenie Disneylandu jest raczej monotonne. Obfituje w typowe jedzenie fastfoodowe, ale można znaleźć na przykład smaczne zielone sałatki, makarony, pizze jak również tortille i smażone ryby.
- W hotelach istnieje możliwość przechowania bagażu po zdaniu kluczy. Dzięki temu można bezpiecznie zostawić walizki i skorzystać z popołudniowej zabawy w parku gdy wylot z Paryża odbywa się w późno wieczornych godzinach.
- Koniecznie trzeba zabrać wygodne obuwie bo odległości jakie pokonuje się w parku są naprawdę imponujące.
- W weekendy i ciepłe dni ilość odwiedzających jest znacznie większa przez co dłużej czeka się w kolejkach.
- Przy wykupieniu noclegu w Disneyland w sercu parku otrzymuje się wejście priorytetowe do najciekawszych miejsc.
- Należy przygotować się na spore wydatki w restauracjach. Koszt obiadu dla czteroosobowej rodziny to wydatek około 200 zł.
- W różnych częściach parku o różnych porach odbywają się parady i spektakle, warto zaplanować sobie dzień biorąc to pod uwagę jak również fakt, że nie ma tu atrakcji do której wejdzie się w środku dnia bez kolejki. Najdłuższa jaką widzieliśmy przewidziana była na 95 minut oczekiwania!
Świetny koncept bloga. Na razie przeczytałam tylko tekst o Disneylandzie, ale inne miejsca też pewnie będą ciekawie opisane. Dobrze opisane etapy, mnóstwo zdjęć i nie za dużo tekstu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba