Przyszła pora na nasze greckie wakacje. Dotarliśmy na Kretę.
Kreta jest największą spośród wszystkich greckich wysp. Naszpikowana znaleziskami archeologicznymi i słynąca z ruin pałaców minojskich, pełna urokliwych plaż i w końcu – niesamowicie ciepła była naszym celem. Zamieszkaliśmy w hotelu Mitsis Laguna Resort & SPA w niedalekiej okolicy Hersonissos, wsi oddalonej o 25 kilometrów od Heraklionu.
Zwykliśmy latać na wakacje tydzień przed sezonem i zdaje się, że jest to dla nas optymalne. Nie ma jeszcze tylu turystów, a zieleń jest jeszcze soczysta i nie wypalona gorącym słońcem.
Zakwaterowano nas w budynku głównym, ale wolimy nieco więcej prywatności i po małych pertraktacjach zostaliśmy przeniesieni do mieszkania dwupokojowego od strony basenów. Opcja o wiele atrakcyjniejsza mając na względzie prywatny mały tarasik wychodzący na zieloną trawę. Przed hotelem czekał na nas wynajęty samochód. Hotel położony jest na uboczu i szczerze mówiąc nie widziałam tu ani jednego liniowego autobusu za to autokary z turystami z lotniska kursowały tu regularnie.
W pierwszej kolejności pojechaliśmy do Agios Nikolaos – miasteczka we wschodniej części Krety. Miejscowość słynie z jeziora słodkowodnego, w którym według legend kąpała się Atena. Inna legenda mówi, że jezioro nie ma dna. Wspinając się na strome zbocze góry będącej brzegiem jeziora można rozkoszować się malowniczym widokiem.
W Hersonissos natrafiliśmy na nietypowe ZOO – Aquaworld Aquarium. Ciężko tam trafić bo jest naprawdę maleńkie i niepozorne, ale za to prowadzone przez parę pasjonatów, dzięki czemu ma ono raczej domowy charakter a wszystkie węże, żółwie i legwana mogliśmy dotknąć.
Takie ZOO to atrakcja głównie dla dzieci bo nigdy wcześniej nie mogły być tak blisko zwierząt, które dotąd widziały jedynie za szybą.
Wróciliśmy do hotelu i po wymoczeniu się w basenowych błękitnych wodach, po zjedzeniu kilkunastu zimnych lodów byliśmy gotowi do planowania kolejnego wyjazdu. Postanowiliśmy wyruszyć do Heraklionu. Miasto na pierwszy rzut oka mocno ” zapuszczone”, wydało nam się zwyczajnie brudne. Zabytki poutykane między nowsze budynki traciły swój czar. Pomimo tego, że do Grecji przyjechaliśmy w czerwcu, słońce nie odpuszczało ani na chwilę i nawet w cieniu termometry pokazywały 35 stopni. Zwiedzanie w takim upale nie należy do najprzyjemniejszych, więc żeby nie zanudzić dzieci ograniczyliśmy się do ważniejszych punktów. Odwiedziliśmy Cerkwię św. Tytusa , Katedrę Agios Minas położoną na placu Św. Katarzyny, zobaczyliśmy fontannę na placu Platia Wenizelu i średniowieczną fortecę wenecką Rocca al Mare.
W sercu Heraklionu znajduje się plac Platia Wenizelu, którego ozdobą jest wenecka fontanna ozdobiona płaskorzeźbami przedstawiającymi morskie bóstwa – trytony dosiadające delfiny oraz inne potwory morskie. Przez szybę mogliśmy zobaczyć autentyczne fundamenty fontanny, które pozostały nietknięte do dziś.
Prawdziwy żar lał się z nieba tego dnia. Wszyscy mieliśmy już dość zwiedzania więc szybko dotarliśmy do parkingu podziemnego, gdzie po okazaniu biletu – pracownik ” szofer” przyjechał naszym autem do wyjścia. Do hotelu wróciliśmy zadowoleni, głównie z tego , że już za chwilę czekała na nas kąpiel w morzu. Plaża hotelowa pokryta była drobniutkim żwirkiem, małymi kamyczkami i skałkami w kolorze cegły.
Kolorystycznie dość ciekawa, ładnie mieniła się w zachodzącym słońcu.
Kolejny dzień spędziliśmy w hotelu oddając się całkowicie basenowej rozpuście. Maksymalnie wykorzystaliśmy wszystkie atrakcje hotelu i zaglądnęliśmy w każdy kąt. Ładowaliśmy baterie przed kolejną wycieczką.
Obowiązkowym punktem zwiedzania było Knossos- miejscowość oddalona o kilka kilomertów od Heraklionu, słynąca z ruin pałacu zwanego pałacem Minosa lub labiryntem kreteńskim zbudowanego w okresie 2000 – 1400 p.n.e. Budowla w Knossos związana jest z greckimi mitami o Minotaurze ( labirynt), Ariadnie, Dedalu i legendarnym królu Minosie, który panował na potężnej starożytnej Krecie.
Parking znajdował się bezpośrednio pod drzewkami oliwnymi.
W drodze powrotnej nie mogliśmy ominąć Cretaquarium. Pełne było rekinów i dziwnie wyglądających ryb. Zachwyciło szczególnie dzieci. Akwarium zostało zorganizowane w ogromnym budynku i na dużej powierzchni zgromadziło niezliczoną wielkość żyjątek morskich. Część z nich można podziwiać w każdym ZOO o podobnym charakterze, jednak tutaj na szczególną naszą uwagę zasłużyły meduzy.
Meduzy, ładnie podświetlone – zaczarowały nas. Można było tak stać i stać przed szybą i wpatrywać się w nie bez pamięci.
Na koniec dzieci mogły dotknąć łagodne żyjątka.
Ostatnia i najważniejsza wycieczka naszego pobytu na Krecie to wycieczka na Santorini. Wisienka na torcie. Rozpoczęło się niewinnie. Wcześnie rano w porcie czekał na nas katamaran.
Wszyscy sprawnie zajęli swoje miejsca i rozpoczęliśmy rejs. Bardzo mnie zdziwiło gdy załoga jeszcze przed wyjściem w morze trzymała w rękach niezliczone ilości papierowych toreb na wymioty. Wówczas wydało mi się to śmieszne. Już po 15 minutach zdecydowanie nie. Cały rejs czułam się tragicznie. O dziwo dzieci stawały na głowie i nic im nie było, choć na pokładzie działy się dantejskie sceny. Szafki barów otwierały się i zamykały z wielkim hukiem. Słychać było tłuczone szkło wypadające z szafek. Turyści biegali chwiejnym krokiem po pokładzie. A załoga – miałoby się wrażenie – miała z tego niezły ubaw, dzierżąc w dłoniach ostatnie z papierowych toreb. Rodzina wyszła z tego rejsu bez szwanku ja natomiast – ledwo żywa.
Świadomość bycia na Santorini pomogła jednak znieść niedogodności związane z przeprawą przez morze. Przed wybuchem wulkanu Tera istniała na wyspie rozwinięta cywilizacja ( kultura minojska) , jednak tuż przed jego wybuchem większość ludności opuściła wyspę. Badacze przypuszczają, że wybuch wulkanu i jego zapadnięcie wywołało powstanie olbrzymiego tsunami o wysokości dochodzącej do 200 metrów. Jedna z hipotez utożsamia zniszczenie wyspy z mityczną Atlantydą. Po wybuchu wulkanu całą wyspę pokrył pył wulkaniczny, który tworzy warstwę o grubości 80 metrów i pokrywa dno oceaniczne w promieniu 20-30 kilometrów od wysp archipelagu Santoryn.
Santoryn znany jest z produkcji wina. Krzewy winne nie są uprawiane jako pnące lecz płożące się na ziemi pnącza zawijane w charakterystyczne gniazdo co sprzyja utrzymaniu wilgoci w roślinie. Ze względu na rodzaj skały ( pumeks) rośliny nie wymagają podlewania.
Na wyspie niemalże cały czas wieje silny wiatr , dzięki temu jest przyjemnie chłodnawo nawet w upalne dni.
Białe domy z niebieskimi, zaokrąglonymi dachami robią niesamowite wrażenia w połączeniu z błękitem nieba i morza powodują, że w pamięci maluje się szczególny obraz do którego z chęcią się wraca.
Na Santorini odwiedziliśmy dwa miasta Fira i Oia. Fira znajduje się na wysokości ok 300 metrów na samym klifie. Domy budowane są zatem w taki sposób, że zawsze dach jednego jest podłogą drugiego. Powtarzalność takiego budownictwa sprawiła, że dziś możemy podziwiać miasto, które wygląda jakby wtopiło się w skałę. Santorini przez lata było wyspą przede wszystkim żeglarzy i marynarzy a Ci za dom obrali sobie właśnie Oię. Kapitanowie budowali wspaniałe, pięknie zdobione domy. To właśnie dzięki nim ( kapitanowie zawsze żyli tu dostatnio) , zamiast brzydkich chodników na ziemi leżą najpiękniejsze skały.
Podczas pobytu na wyspie zjedliśmy pyszny obiad w jednej z rodzimych restauracji, który podsycony niesamowitym widokiem na wulkan i morze smakował jeszcze bardziej.
Droga powrotna katamaranem była równie burzliwa co poprzednio. Z jedną różnicą – papierowe torby załodze skończyły się po 2 godzinach rejsu. I szczerze mówiąc nigdy nie widziałam tylu ludzi z mdłościami co na pokładzie statku tamtego dnia. Silne fale mocno dawały o sobie znać. Jedno jest pewne – dużo czasu będzie musiało upłynąć nim jeszcze raz dam się zapakować na taki katamaran. Dzieciom – jak zwykle – nic nie było. Ja za to odchorowałam podróż , zdaje się , za wszystkich.
Po Santorini przyszedł czas na lot do domu. Grecja z dziećmi to doskonałe rozwiązanie. Blisko, gorąco i wcale nie drogo. Dla każdego coś miłego, a przy okazji gdzie się człowiek nie ruszy to skałka albo budynek z wielką historią.