Tajlandia, Phuket, styczeń 2019

Ferie zimowe, całe szczęście, że to dwa tygodnie 🙂

Gdy w Polsce szalał mróz, my grzaliśmy się tajskim słońcem na Phuket. Po sześciu godzinach po wylocie z Dubaju wylądowaliśmy na miejscowym lotnisku.Sam lot dzieci przespały, ale my mieliśmy niestety problem z zaśnięciem. W sumie nie wiadomo, czy to już jetlag czy to adrenalina. Tak czy inaczej mieliśmy duuużo czasu na oglądanie filmów 🙂

Na lotnisku czekał na nas wynajęty samochód, który – o ironio – miał kierownicę po prawej stronie 🙂 Chwilę zajęło nam ujarzmienie tego łobuza i ruszyliśmy na południe wyspy, do naszego hotelu.

Sam hotel zarezerwowaliśmy przez serwis Booking.com i trochę z duszą na ramieniu dotarliśmy na miejsce. Nad samym hotelem będę musiała się trochę porozpływać. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Budynki zlokalizowano z dala tajskiego zgiełku, ale jednak przy głównej drodze. Ta lokalizacja była dla nas jak wygrana w totka. Tajlandia jest bardzo głośnym miejscem na ziemi i każda chwila ciszy jest tu na wagę złota. Dla mnie szalenie istotna mając na uwadze posiadanie dzieci 🙂 Wypożyczony samochód był gwarancją niezależności a przy organizacji wycieczek zawsze w cenie zapewniony mieliśmy transfer z hotelu więc lokalizacja sypialni była idealna 🙂

Hotel Thavorn  jest pięknie położony na wzgórzu, z którego roztacza się widok na na niewielką zatokę. Wynajęliśmy dom o powierzchni 120 metrów kwadratowych więc dzieci dosłownie mogły się ganiać. Widok z olbrzymiego tarasu wyposażonego w dwie wanny z hydromasażem rozpieszczał.

Na nasz poziom trzeba było wjeżdżać kolejką. Traktowałam to jak przygodę i takie trochę dziwactwo. Schody byłyby pewnie prostszym rozwiązaniem. Tajowie jednak dzięki tej kolejce mieli zajęcie 🙂 wozili nas kilka razy dziennie na górę to znów na dół, zawsze uśmiechnięci. Dzieciaki przy kolejce zawsze się ożywiały 🙂 więc miała ona jednak zalety 🙂

Największym plusem jaki dostrzegam w związku z noclegiem w Hotelu Thavorn był ogród i baseny. Przepiękny, zielony, wypełniony rzeźbami. Zdjęcia nie oddają w pełni jego uroku choć i tak według mnie są bajeczne.

Na terenie hotelu mieszkały dwa żółwie, papugi i króliczki. Jak tylko pokazywały się na horyzoncie każdy chciał mieć ich zdjęcie.

Hotelowe jedzenie jak na tajskie warunki było drogie. Za kolację dla czteroosobowej rodziny trzeba było zapłacić ok 200zł, ale było naprawdę smaczne.

Na przyhotelowej plaży znajdował się raj dla tropicieli podwodnego świata. Przypływy i odpływy odkrywały podwodną rafę na połowę dnia.

Gdy po dwóch dniach uporaliśmy się ze zmianą czasu przyszła pora na włączenie do lenistwa wycieczek po wyspie. Oczywiście można wyspę i okolice zwiedzać na własną rękę, ale w Tajlandii udało się nam znaleźć takich, którzy pomogli nam to zorganizować po mistrzowsku 🙂 www.asiandivers.pl

Pierwszą wycieczką była podróż na wyspę Bonda, Kao Ping Kan. Musieliśmy wcześnie wstać by dotrzeć tam przed tłumami turystów. Przepłynęliśmy zatoką Phang Nga i mogliśmy podziwiać lasy namorzynowe, które jak opowiedziała nam przewodniczka zminimalizowały straty po tsunami bo fala wody nie mogła się przez nią przedrzeć.

Cały dzień spędziliśmy na wodzie. Z łódki przesiedliśmy się na kajaki, gdzie miejscowi cyganie pokazali nam lokalne wysepki, na które nie było możliwości wejścia a zobaczenie ich możliwe było jedynie z łodzi. Tajowie prześcigali się w pomysłach jak dogodzić turyście, który siedział w ich kajaku. Mieli niesamowitą fantazję by umilić nam czas. Wskazywali skały i porównywali je do różnych powszechnie znanych przedmiotów. Wśród opisów pojawił się smok, nos, czaszka a nawet kobiece piersi :))) Po kajakowych atrakcjach dopłynęliśmy do wioski cyganów morskich. Większość domów zbudowana została na palach. Wioska jest bardzo skromna i biedna. Po spacerze przez nią zastanawiałam się, czy lunch w tej okolicy jest dobrym pomysłem. Jednak głód wygrał i to sprawiło, że posmakowaliśmy lokalnych smaków z przepięknym widokiem na morze. Na koniec wycieczki odwiedziliśmy świątynię Buddy, którą szczególnie upodobały sobie małpki. W świątyni można było zakupić dla nich banany. Kolejnego dnia wyczekiwałam chyba najbardziej.

Zaplanowałam wycieczkę, która dzieciom umożliwiła bliskie spotkanie ze słoniami. Odwiedziliśmy Elephant Retirement Park

Na początek dostaliśmy koszulki i zostaliśmy poproszeni o przygotowanie lunchu dla słoni 🙂 W ruch poszły tasaki. Dzieciaki przygotowały pędy bambusa i banany po czym ruszyliśmy w stronę słoni.

Prawdziwym przeżyciem była kąpiel ze słoniami. Najpierw była to kąpiel błotna a potem płukanie słonia. Nie zapomnę tego!


Trzecia wycieczka była przygodą ze światem podwodnym. Również dzięki Asian Divers  popłynęliśmy na Phi Phi Island. Odwiedziliśmy Phi Phi Lay i mogliśmy zobaczyć plażę Maya Bay, na której podobno biegał Di Caprio 🙂 ale że nie jestem jakim wielkim jego fanem to odhaczyłam to miejsce jedynie w pamięci i już mogłam zwiedzać dalej 🙂 Na Małpim Klifie akurat nie było małp więc Tajowie zabrali nas na plażę obok. Tutaj małpiszony nie były już takie milutkie. Kradły co popadnie ufnym turystom. Widzieliśmy jaskinię Wikingów a potem popłynęliśmy na snorkelling. Żałuję bardzo, że nie zabraliśmy kamery podwodnej. Cóż to była za uczta dla oka! Rybki były wielkości dłoni i większe. Najwięcej żółtych w prążki, ale Tymonowi udało się zlokalizować nawet taką wielką jak karp, jej łuski błyszczały we wszystkich odcieniach granatu. Niesamowity widok.

Na koniec dnia plażing na Bamboo Island. Rajska plaża z drobnym jak mąka piaseczkiem – to jest to! Ukojenie po zwiedzaniu. Błogo… , ale było coś co mi tą błogość mocno mąciło. Znaki informujące dokąd uciekać w przypadki tsunami. Jak się je zobaczyło to jednak gdzieś tam z tyłu głowy telepała się taka myśl, że może…

Na szczęście tego ” a może” nie było i szczęśliwie wypłynęliśmy w drogę powrotną. Tajowie wymyślili jeszcze poszukiwania delfinów, ale jak usłyszałam, że po raz ostatni były widziane w tej okolicy miesiąc temu to wiara w ich zobaczenie mocno podupadła 🙂 Ostatecznie delfinów nie zobaczyliśmy, ale po takiej dawce wrażeń jakoś nikt nad tym nie ubolewał 🙂


Kolejne dni upłynęły nam na wycieczkach po najbliższej okolicy. Pobliski Patong rozpracowaliśmy pod kątem gastronomicznym i parkingowym. Żywiliśmy się w różnych miejscach. Zarówno w restauracjach jak i w ulicznych budkach. Wszędzie jedzenie było pyszne i obyło się bez rewolucji żołądkowych.

Reklama

3 myśli w temacie “Tajlandia, Phuket, styczeń 2019

      1. Bylo pieknie. Naprawde. Pieknie i dlugo, az przyszedl wirus. Teraz wrzucam to wszystko na bloga i czekam na otwarcie granic. Wszystko poszlo inaczej niz oczekiwalem 🙂

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s